niedziela, 30 listopada 2014

Japoński skoczek wynalazł lek na nieśmiertelność!

Skokami narciarskimi interesuję się od kilkunastu lat. A właściwie od wtedy, gdy Adam Małysz świętował swoje pierwsze sukcesy podczas Turnieju Czterech Skoczni w sezonie 2000/2001. Przez ten okres na światowych skoczniach przewinęło się wielu bardziej i mniej znanych skoczków. Większość z nich już dawno odstawiło narty, kombinezon i kask w kąt swoich domów. Jest jednak skoczek, który chyba zapomniał o upływającym czasie, a nawet jest jak wino – im starszy tym lepszy.



                fot: Reuters/Eric Gaillard



Jest 17 grudnia 1988 roku. Czyli dokładnie ćwierć wieku temu. W pięknym mieście Sapporo na wyspie Hokkaido w Japonii odbywa się kolejny konkurs zaliczany do cyklu Pucharu Świata. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie człowiek, który podczas tych zawodów debiutował w dorosłym świecie skoków. Jest nim oczywiście Noriaki Kasai czyli bohater mojego felietonu. Zajmuje miejsce pod koniec stawki.
Jest 15 grudnia 2013 roku. 25 lat po tym wydarzeniu, 41 letni „japoński samuraj” na oczach wielu z nas pisze historię skoków narciarskich. Jako pierwszy skoczek zajmuje miejsce na podium po osiągnięciu czterech dekad w swoim życiu. Poprzedni sezon był dla niego wyśmienity. Dużo lepszy niż kilka poprzednich. Zajmował miejsca w ścisłej czołówce Pucharu Świata. Wygrał konkurs Pucharu Świata w Kulm. No i na deser zdobywa srebrny medal na skoczni dużej podczas konkursu olimpijskiego w Sochi, ustępując jedynie nieznacznie naszemu rodakowi - Kamilowi Stochowi.
Noriaki wydaje się skakać jak za dobrych starych lat, gdy  m.in. zdobywał złoty medal na Mistrzostwach Świata w lotach narciarskich w Harrachowie w 1992r. Nie muszę chyba dodawać, że większość skoczków skaczących aktualnie w cyklu Pucharu Świata było wtedy jeszcze w planach swoich rodziców, albo nie wychodziło poza swoją kołyskę. Śmieję się, że mógłby być ojcem niejednego skoczka. Wielu zawodników nazywa go „dziadkiem”, albo twierdzą, że wynalazł lek na nieśmiertelność. Myślę, że jest w tym ziarenko prawdy.



Natomiast w aktualnym sezonie Kasai nadal nie przestaje zadziwiać. W ubiegły weekend, w Kuusamo zajął 3 miejsce oraz wygrał swój 17 konkurs. Zastanawiam się co może go zatrzymać przed sportową emeryturą, bo nic na to nie wskazuje, aby miał szybko zawiesić buty na kołku.    

Popularny Nori w mojej opinii powinien być inspiracją dla wielu młodych skoczków, aby uwierzyli w siebie i nie zwątpili, gdy przyjdzie gorsza forma. Bo taka jest ta dyscyplina. Bardzo loteryjna i nieprzewidywalna. Raz jesteś na samym szczycie, a w następnym sezonie możesz upaść na sam dół. Dlatego uważam ją za piękną. Co do Kasaiego, trafił z formą w najlepszym z możliwych momentów – w sezonie olimpijskim. Teraz przed nim Turniej Czterech Skoczni oraz Mistrzostwa Świata w Falun. Kto wie, może znów będzie chciał zadziwić cały świat, pokazując pazur młodym skoczkom, zgarniając im przed nosem cenne trofeum?

poniedziałek, 2 czerwca 2014

"Sięgnijmy po klasyk": King is back

Po trzech wyśnionych sezonach 2000/2001, 2001/2002, 2002/2003, w których Adam Małysz triumfował w klasyfikacjach generalnych, po drodze zdobywając 3 złota na mistrzostwach świata, 2 srebrne medale podczas Igrzysk Olimpijskich oraz triumfując w TCS w 2001 roku przyszedł czas regresu. Nasz Orzeł z Wisły przestał już dominować na skoczniach świata. Z funkcji trenera reprezentacji zrezygnował Apoloniusz Tajner, a jego następcą został Austriak Heinz Kuttin. Przez trzy kolejne sezony wygrywał "zaledwie" w 5 konkursach Pucharu Świata, a ze światowych imprez wracał na tarczy. Wtedy przyszedł przełomowy moment - w kwietniu 2006r. kadrę objął sławny fiński trener Hannu Lepistoe, który przywrócił dawny blask skromnemu skoczkowi z wąsem.




Pierwszymi efektami cudownej ręki Lepistoe było zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Letniej Gran Prix. Aczkolwiek, skoki latem są odbierane wśród skoczków oraz ekspertów z pewnym dystansem. Zawodnicy są w etapie przygotowań do zimy, testują sprzęt oraz starają się eliminować błędy, aby forma przyszła w najważniejszym momencie sezonu.
A ten rozpoczął się tradycyjnie w dalekiej i zimnej Finlandii - w miasteczku Kuusamo. Co roku tam niestety niemiłosiernie wieje, efektem czego są odwoływane zawody albo skracane do jednej serii. O sprawiedliwej rywalizacji można pomarzyć. Nie inaczej było w sezonie 2006/2007, który Małysz rozpoczął od efektownej 34 pozycji. Jednakże już tydzień później stanął na najniższym stopniu podium w olimpijskiej wiosce Lillehammer, która gościła najlepszych sportowców świata w 1994r.
3 miejsce zajął również podczas inauguracji TCS w Oberstdorfie, jednakże cały turniej zakończył na siódmy miejscu. Na pierwsze zwycięstwo w sezonie musiał poczekać do 27 stycznia, również podczas zawodów w Obserstdorfie (pierwotnie miały się odbyć na mamuciej skoczni K-185, jednak z powodu złych warunków atmosferycznych, konkursy przeniesiono na arenę, na której odbywa się TCS).
Następnie dwukrotnie nie dał szans swoim rywalom w Titisee-Neustadt oraz stanął na podium w Klingenthal. Widać było, że Małysz jest kapitalnej formie, przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata w Narciarstwie Klasycznym, które odbywały się w japońskim Sapporo.
Orzeł z Wisły był murowanym kandydatem do złotego medalu na olimpijskiej skoczni Okurayama. Na treningach oraz w kwalifikacjach dominował nad rywalami. Jednak w konkursie nie było już tak kolorowo. Po dwóch dobrych skokach zajął "dopiero" 4 miejsce, najbardziej nielubiane dla sportowców. Triumfował dwukrotny złoty medalista olimpijski - Szwajcar Simon Ammann przed sensacyjnym Finem Harrim Olli oraz Norwegiem Roarem Ljoekelsoeyem.
Jednak co się odwlecze to nie uciecze. Na średniej skoczni K-90, Małysz, anologicznie do dużej skoczni, odskakiwał rywalom na treningach. W konkursie jednak już nie pozostawił żadnych złudzeń. Zmiażdżył oraz znokautował swoich rywali uzyskując odpowiednio 102m i 99,5m oraz przewagę 21,5pkt nad drugim Ammannem! Na turnieju kompletnie nie poradzili sobie Schlierenzauer oraz lider Pucharu Świata - Anders Jacobsen. Ten drugi miał problemy z aklimatyzacją i cierpiał w Japonii na bezsenność.




 Po Mistrzostwach Świata jasne było, że Małysz spróbuje zaatakować czerwony plastron (w tym sezonie ten kolor oznaczał lidera klasyfikacji,a nie jak w poprzednich żółty) i po raz czwarty wygrać klasyfikację generalną. I tak się stało. Orzeł z Wisły triumfował 6 razy na 7 konkursów, w tym 3 razy na słynnej Letalnicy w Planicy, na której do tej pory mu się nie udawało. Raz tylko podczas koszmarnych warunków w Oslo, ratował się skutecznie przed ciężki upadkiem, zajmując miejsce poza 50. Było to ostatnie zwycięstwo Małysza w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Stał się również drugim skoczkiem w historii, po Mattim Nykanenie, który 4 razy sięgnął po Kryształową Kulę.  


Poniżej w pigułce cały sezon 2006/2007 w wykonaniu Adasia:




Pozdrawiam,

Kamil Gądek



 








niedziela, 11 maja 2014

Etihad Stadium eksplodował. The Citizens z mistrzostwem!

Drużyna Manchesteru City po roku przerwy zdobyła tytuł mistrza Anglii. W ostatniej, 38 kolejce rozgrywek Premier League, pewnie pokonali na Etihad Stadium drużynę "Młotów" czyli West Ham United - 2:0.
 Cały sezon był niezwykle ekscytujący. Przez wiele kolejek liderem był Arsenal Londyn, później po zadyszce "Kanonierów", prym wiodła drużyna Liverpool'u i gdy wydawało się, że ekipa z Merseyside zdobędzie po 24 latach mistrzostwo, roztrwonili oni przewagę nad "The Citizens"  przegrywając z Chelsea i remisując w dramatycznych okolicznościach z Crystal Palace w dwóch ostatnich meczach przed finałową kolejką.



W ostatniej turze spotkań, dzięki 2pkt przewadze oraz lepszemu bilansowi bramkowemu nad "The Reds", drużynie z niebieskiej części Machesteru wystarczał remis w meczu z West Ham United. Ekipa Manuela Pellegriniego od początku ruszyła na drużynę z Londynu, uniemożliwiając im jakiekolwiek zagrożenie pod własną bramką. Pod koniec pierwszej połowy bramkę otwarcia zaliczyła Samir Nasri, oddając strzał zza pola karnego. Chwilę po przerwie padła druga bramka dla "The Citizens". Zamieszanie w polu karnym "Młotów" wykorzystał Belg Vincent Kompany, pewnie pokonując bramkarza West Ham'u - Adriana. Po dwóch trafieniach gra się nieco uspokoiła. Ekipa z Manchesteru kontrolowała grę, a kibice na trybunach świetnie się bawili, m.in. wykonując tzw. "The Poznań", które zapożyczyli, inspirując się kibicami "Kolejorza" po potyczkach ekipy z Etihad Stadium z Lechem Poznań w Lidze Europejskiej w sezonie 2010/11. Po końcowym gwizdku, kilka tysięcy kibiców z Manchesteru wbiegło na boisku fetując zdobycie mistrzostwa, obściskując piłkarzy zwycięskiej drużyny. W szatni piłkarze nowych mistrzów Anglii wyśpiewali piosenkę zespołu E-Type - "Campione", a na stadionie rozbrzmiała najsłynniejszy utwór grupy Oasis - "Wonderwall", pochodzącej z Manchesteru, której członkowie są kibicami "Obywatel". To czwarty triumf "The Citizens" w rozgrywkach Premier League.




W kwestii uzupełnienia. Po odejściu Sir Alexa Fergusona, zespół Manchesteru United prowadzony większość sezonu przez Davida Moyesa i w ostatnich kolejkach przez czynnego piłkarza Ryana Giggsa, ukończył rozgrywki dopiero na 7 miejscu, remisując w ostatniej kolejce z Southampton Artura Boruca. To najgorszy sezon "Red Devils" od 1990r., gdzie ekipa Fergusona zajęła 13 miejsce w tabeli na końcu rozgrywek. Z Premier League w tym sezonie spadają ekipy Norwich City, Fulham Londyn i Cardiff City.


Osobiście jestem rozczarowany końcem rozgrywek. Mocno liczyłem na drużynę z miasta Beatlesów.Zespół ten od 4 sezonów przeżywał ogromny kryzys sportowy i finansowy. Liverpool F.C. stał na krawędzi bankructwa ze względu na długi zaciągnięte przez amerykańskich właścicieli Toma Hicksa i George’a Gilletta. Na szczęście udało im się sprzedać klub. Akcje klubu nabył John W. Henry, właściciel Boston Red Sox i spółki New England Sports Ventures  Jednak od sezonu 2009/2010 ani razu nie udało się "The Reds" zająć miejsca premiowanego udziałem chociażby w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Na swój triumf w Premier League czekają od 1990r. Dodatkowo w tym roku przeżywali 25 lecie tragedii jaka wydarzyła się na stadionie Hillsborough w Sheffield. 15 kwietnia 1989r. w trakcie półfinału Pucharu Anglii pomiędzy Liverpool'em a Nottingham Forest zginęło 96 kibiców "The Reds". Trybuna na stadionie Sheffield Wednesday, na której znajdowali się kibice z Liverpool'u, była kompletnie przepełniona.  Pod wpływem napierającej masy ludzi runęła jedna z barier odgradzających trybunę od boiska. Większość ofiar został zaduszona i zdeptana. To największa stadionowa katastrofa w historii jaka wydarzyła się na terenie Wielkiej Brytanii. 
 

wtorek, 22 kwietnia 2014

"Wielka" reforma. Ekstraklasa wchodzi w decydującą fazę

12 kwietnia br. odbyła się 30 kolejka Ekstraklasy - najwyższej w hierarchii lidze piłkarskiej w Polsce. Tego też dnia powinniśmy poznać "nowego" Mistrza Polski - Legie Warszawę. Cudzysłów jest tu nieprzypadkowo. Zespół ten broni tytułu z poprzedniego sezonu. Spaść do 1. Ligi (druga w hierarchii) powinny drużyny z Łodzi i Lubina. Jednakże przed sezonem został zmieniony format rozgrywek. Po fazie zasadniczej obejmującej wspomniane 30 kolejek, tabela zostaje podzielona na grupę A (drużyny 1-8) oraz grupę B (drużyny 9-16). Dodatkowo wszystkim drużynom, zostają podzielone punkty na 2 z zaokrągleniem w górę. Przykładowo: drużyna "x" w fazie zasadniczej zdobyła 51 pkt. Rundę finałową rozpoczyna z 26 pkt, a nie 25,5pkt. Decydujący akord obejmuje 7 kolejek, w którym drużyny z poszczególnych grup grają mecze między sobą. Ekipy 1-4 oraz 9-12 czyli te "lepsze" w swoich grupach grają 4 mecze u siebie, a te gorsze 4 spotkania na wyjeździe. W tym wszystkim można się łatwo pogubić...



Osobiście uważam, że owa reforma ma swoje plusy oraz minusy. Zacznę od tych pozytywnych stron. Myślę, że w jakiś sposób uatrakcyjni to naszą marną ligę. Podzielone punkty sprawią, że różnice będą niewielkie, a mecze w decydującej fazie między zespołami, które bezpośrednio walczą o mistrzostwo lub utrzymanie - emocjonujące. Zawsze to też zastrzyk finansowy dla drużyn. Pieniądze z praw telewizyjnych oraz biletów na pewno ucieszą włodarzy klubów. Na stadiony w teorii powinno przyjść wiele kibiców, chcących dopingować swoje drużyny w tak ważnych momentach. Jak będzie w praktyce to zobaczymy już w najbliższy weekend.
Co do minusów. Myślę, że dzielenie punktów na pół mimo iż mogłoby uatrakcyjnić spotkania, jest dosyć niesprawiedliwe. Przykładowo: Legia Warszawa zgromadziła sporą, 10 pkt przewagę nad Lechem Poznań. Teraz jest to tylko 5 pkt. 2 porażki Legii, przy skutecznej grze zespołu z miasta Grabaża może oznaczać utratę mistrzostwa przez drużynę z Łazienkowskiej. To samo dotyczy się zespołów z dolnej części tabeli, które uzbierały bezpieczną przewagę nad strefą spadkową.
Ostatnio na blogu Żelisława Żyżyńskiego: http://trybunazet.blog.pl/ , komentatora i dziennikarza sportowego Canal + Sport przeczytałem o jego pomyśle na ulepszenie reformy, który bardzo mi się spodobał. Jest to tylko kosmetyczny "zabieg". Zamiast dzielenia punktów w ostatniej fazie punkty za zwycięstwo i remis powinny liczyć się podwójnie. Czyli 6 pkt za triumf a 2 pkt za remis, aby zwiększyć skalę trudności. Byłby to niewątpliwe precedens na skalę światową w świecie piłkarskim.

Reasumując. Reforma, która została wprowadzona w bieżącym sezonie Ekstraklasy nie jest wg. mnie złym pomysłem. Podnosi ona atrakcyjność rozgrywek oraz wydłuża sam sezon. Jednakże nie jest to sprawiedliwe dla wszystkich zespołów, dlatego twierdzę, że kosmetyczne zmiany jakie proponuje Żyżyński nie są głupie i powinny zostać rozpatrzone przez szefostwo PZPN.

Pozdrawiam,

Kamil Gądek



 

niedziela, 13 kwietnia 2014

"Sięgnijmy po klasyk" - Dudek Dance i kosmiczny finał w Stambule

Liga Mistrzów UEFA to najbardziej prestiżowe rozgrywki klubów piłkarskich w Europie. Na przeciw siebie stają najlepsze drużyny z poszczególnych lig Starego Kontynentu. Mecze często stoją na bardzo wysokim poziomie, a atmosfera w trakcie spotkań rozgrzana jest do czerwoności. Wiele spotkań w tych rozgrywkach przeszło do historii futbolu. Dzisiaj chciałbym wspomnieć o pamiętnym finale w 2005 roku, gdzie spotkały się dwie zasłużone marki: Liverpool FC oraz AC Milan. Mecz ten miał niesamowity przebieg, a dodatkowo, mocnym polskim akcentem była postać naszego bramkarza - Jerzego Dudka, który swoimi niesamowitymi interwencjami oraz spektakularnym tańcem podczas konkursu rzutów karnych - zapewnił triumf drużynie z Merseyside.




Gdy oglądałem ten mecz, miałem niespełna 11 lat. Jednakże pamiętam go doskonale.W tym spotkaniu całym sercem byłem przy drużynie z Anglii. Nie tylko przez postać wspomnianego bramkarza z Knurowa, ale również z powodu mojej niechęci do ekipy z Mediolanu.
 Początek spotkania zaserwował mi jednak swoisty strzał w pysk. Już w pierwszej minucie spotkania, po stałym fragmencie gry, strzałem głową, bramkę zdobyła legenda Milanu - Paolo Maldini. 
W samej końcówce pierwszej połowy, dwa gole dla ekipy Carlo Ancellotiego zdobył Argentyńczyk Hernan Crespo. Do przerwy na tablicy widniał wynik: 3:0 dla drużyny z Włoch. W tym momencie czerwono-czarna część Mediolanu już była niemal pewna zwycięstwa swojej ekipy. Jednakże piłkarze z Liverpool'u nie zamierzali tak szybko składać broni. Ze słynną piosenką "You'll Never Walk Alone" w głowie, będącą hymnem tego zespołu zabrali się do odrabiania strat. Ta sztuka udała im się w dokładnie 15 minut. Po bramkach Gerrarda, Smicera i Alonso, doprowadzili do remisu i mecz można by powiedzieć, "rozpoczął się od nowa". Do końca regulaminowego czasu gry, wynik pozostał bez zmian. 30 minutowa dogrywka również nie zmieniła rezultatu. Dwie minuty przed jej końcem w nieprawdopodobnych okolicznościach, Jerzy Dudek obronił dwa strzały napastnika Milanu - Andrija Szewczenki.


Remis 3:3 po 120 minutach  gry oznaczał konkurs "jedenastek". Był to niewątpliwie popis jednego aktora, a właściwie tancerza. Dudek, chcąc zdekoncentrować piłkarzy Milanu, zaczął tańczyć na linii bramkowej. Efekt był piorunujący - pierwszy karny wykonywany przez Serginho przestrzelony, drugi obroniony przez Dudka (strzelcem Pirlo) i finalnie, w ostatnie piątej serii, w pięknym stylu obroniona "jedenastka", którą wymierzał Szewczenko. Wszyscy kibice zespołu z Anfield Road eksplodowali z radości, natomiast wielki szok ogarnął fanów mediolańskiej ekipy, którzy nie mogli pogodzić się z faktem, że ich zespół wypuścił z rąk praktycznie wygrany finał. Po tym spotkaniu, Jerzy Dudek został okrzyknięty przez media bohaterem, a angielska prasa - będąca wcześniej sceptyczna wobec naszego rodaka, pisała o nim w samych superlatywach.



Kapitalne spotkanie, niesamowita dramaturgia, wiele pięknych akcji oraz dużo goli to przepis jaki zaserwował nam finał Ligi Mistrzów w 2005 roku. Na takie spotkania, każdy fan piłki nożnej, czeka latami.

Pozdrawiam,

Kamil Gądek
 

czwartek, 3 kwietnia 2014

"Sięgnijmy po klasyk" - Najlepszy konkurs skoków w historii!

Kilka osób pytało mnie czy nadal będę pisać o skokach narciarskich, jak skończy się już tegoroczny sezon. Odpowiedź na to pytanie miałem już ułożoną wcześniej. Stwierdziłem, że niezłym pomysłem będą wspomnienia najbardziej spektakularnych konkursów. Są bowiem takie, które dla niejednego kibica tej dyscyplina utkwiły na długo w pamięci. Dla mnie osobiście jednym z takich wydarzeń był niedzielny konkurs w Planicy w 2005r. Już podczas serii próbnej Norweg Tommy Ingebrigtsen wyrównał rekord świata Matti'ego Hautamaeki, który wynosił 231m. Następnie pobił ten wyczyn Bjoern Einar Romoeren skacząc 234,5m. Tak więc niedzielne zawody zapowiadały się wyśmienicie.



Pierwsza seria nie zapowiadała tego co miało nadejść w drugiej. Rekord świata nie został naruszony.
Finałowa odsłona przeszła jednak do annałów skoków narciarskich. Wielu zawodników podczas swoich prób pobijało rekordy życiowe. To na co jednak wszyscy czekali nadeszło z wielkim impetem. Najpierw rekord świata odzyskał Matti Hautamaeki skacząc aż 235,5m. Komentator TVP Włodzimierz Szaranowicz i były trener polskich skoczków Apoloniusz Tajner nie mogli uwierzyć, że można wylądować bezpiecznie przy tak niebotycznej odległości. Fin jednak nie mógł się za długo cieszyć z odzyskania rekordu, ponieważ zaraz po nim Romoeren w kapitalnym stylu uzyskał 239m wpadając w ogromny szał radości. Na belce startowej pozostali już tylko Fin Janne Ahonen i lider po pierwszej serii Roar Norweg Ljoekelsoey. Przed próbą tego pierwszego byłem pewny, że ówczesny Mistrz Świata z Oberstdorfu zaatakuje magiczną barierę 240m. Tak się stało, niestety dla skoczka z Lahti, skok zakończył się bolesnym upadkiem. Potłuczony Janne pozdrowił kibiców i godzinę później odebrał Kryształową Kulę za zwycięstwo w ogólnej klasyfikacji. Ostatni skoczek, Roar Ljoekelsoey postanowił bezpiecznie wylądować na 224 metrze kończąc zawody na 2 miejscu za nowym rekordzistą świata Bjoernem Einarem Romoerenem.

Konkurs ten od wielu lat jest uważany za jeden z najlepszych w historii. Jury zawodów odważnie ustawiło wysoko belkę, przez co zawodnicy oddawali wspaniałe, dalekie loty. Nie to co teraz, kiedy w wielu przypadkach po długim skoku bramka startowa wędruje w dół. Szkoda jednak, że w tym historycznym konkursie nasi rodacy nie odgrywali pierwszoplanowej roli. Jedyny Polak skaczący w tym konkursie -Adam Małysz, zajął 15 miejsce.

 


piątek, 21 marca 2014

Czarne chmury nad Bukową. Sen katowiczan o Ekstraklasie co raz mniej realny?




Po dwóch porażkach na inaugurację rundy wiosennej I ligi polskiej w piłce nożnej, drużyna GKS-u Katowice oddala się od upragnionego awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej.
Gra drużyny Kazimierza Moskala pozostawia sporo do życzenia, a apetyty przed decydującymi starciami były ogromne.





W tym roku popularna „GieKSa” obchodzi piękny jubileusz: 50-lecie istnienia klubu. Nikt nic innego sobie nie życzył jak upragnionego awansu do Ekstraklasy. Wszak w tym sezonie zespół z Bukowej gra naprawdę przekonująco. Na półmetku rozgrywek zameldował się na 3 pozycji z zerową stratą do ekipy z Bełchatowa, która zajmowała 2 miejsce, premiowane awansem. Dzieliła ich jedynie różnica bramkowa na korzyść piłkarzy z miasta kopalni węgla brunatnego. Jednakże po dwóch inauguracyjnych kolejkach rundy wiosennej, strata ta wzrosła już do 4 pkt. Smucą nie tylko porażki „GieKSy”, ale także styl gry w jakim się zaprezentowali.

W pierwszym spotkaniu rozgrywanym na wyjeździe z Sandecją Nowy Sącz, gra katowiczan nie wyglądała jeszcze tragicznie. Można powiedzieć że „GieKSiarzom” zabrakło szczęścia. Podopieczni Kazimierza Moskala przeważali w pierwszej połowie spotkania przeprowadzając kilka groźnych akcji. Nie przyniosło to jednak bramki. W drugiej połowie do głosu doszli gospodarze.
W 58 minucie spotkania bramkę dla Sandecji zdobył Łukasz Grzeszczyk.. Było to, jak się okazało, ostatnie trafienie w tym spotkaniu. Pierwszy mecz rundy wiosennej zakończył się porażką.
Po meczu niezadowolenia nie krył szkoleniowiec katowiczan:
„Po raz kolejny okazało się, że piłka nożna polega na strzelaniu bramek. Nie ważne jak grasz.
Nie ważne ile strzałów oddasz. Nie ważne ile masz posiadania piłki. Ważne to co jest w „sieci”.
Ja bym był niezadowolony po remisie. Po tym wyniku jestem po prostu wkurzony”.

Mecz z Okocimskim Brzesko, ostatnią drużyną w tabeli przed tym spotkaniem, miał zamknąć usta krytykom. Dla niepokonanej w tym sezonie na własnym boisku "GieKSy" inny rezultat niż zwycięstwo byłby uznawany jako klęskę. Drużyna Kazimierza Moskala rozegrała jednak bardzo słaby mecz, nie stwarzając sobie dogodnych okazji do zdobycia bramki. Nieliczną szansą był rzut karny zmarnowany przez Sławomira Dudę  w 30 minucie spotkania. Piłkarze gości widząc nieporadność graczy ze stolicy Górnego Śląska, postanowili wykorzystać swoją szansę. Decydujące trafienie dla Okocimskiego zaliczył w 78 minucie meczu Michał Nawrot. Klęska stała się faktem.

Sprawa awansu co raz bardziej oddala się od  drużyny GKS-u Katowice. W następnej kolejce rozegrają spotkanie u siebie z największym rywalem do gry w Ekstraklasie – GKS-em Bełchatów. Porażka katowiczan w tym spotkaniu może na dobre przekreślić szanse ekipie z Bukowej 1 na upragniony awans po 9 latach do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce.